Licznik odwiedzin

niedziela, 31 stycznia 2010

Miłosna historia bez happy end'u

Przejdźmy od razu do rzeczy... Było to kilka lat temu. Pojechałam na kilkudniową wycieczkę. Namiętnie podrywał mnie chłopak, który znany był z zabawy dziewczynami. Wiedząc to, nie dałam się skusić. Stwierdziłam, że nie będę sobie zawracać głowy takim kimś. Wszystko diametralnie się mieniło, kiedy wycieczka się skończyła. Zrozumiałam, że jestem w nim kompletnie zauroczona... Mój świat zaczął wirować. Tyle wypłakałam łez przez niego, a w sumie przez siebie. Nie potrafiłam z nim porozmawiać... Później jakoś przeszło, lecz za każdym razem kiedy go widziałam serce zaczynało mi szybciej bić... Aż... Po 2 latach zobaczyłam go w szkole. Na początku się ucieszyłam, rozmawiałam z nim, było super... Dopóki nie podeszła do nas jego dziewczyną... Łzy napłynęły mi do oczu i oczywiście zmyśliłam jakąś wymówkę i poszłam zwolnić się udając chorobę. W domu nikogo nie było, więc spokojnie mogłam położyć się na środku pokoju i wypłakać miliony łez... Byłam wtedy strasznie zmieszana, nie wiedziałam, co się wokół mnie dzieje. Załamałam się całkowicie. Teraz się jakoś toczy... Po raz kolejny podniosłam się po porażce i żyłam dalej swoim ukrytym życiem...

czwartek, 28 stycznia 2010

Gwałt

Teraz mi o tym lepiej mówić, lecz wciąż czuje to w sercu... Było spokojne, sobotnie popołudnie. Postanowiłam iść do mojej przyjaciółki na plotki. Była ładna pogoda, wszystko sprzyjało. Przyszedł wieczór, zabawa się rozkręcała, ale niestety o 22 musiałam zbierać się do domu. Na dworze było ciemno, a droga do mojego domu nieoświetlona Co najgorsze, prowadziła przez wąskie uliczki. Nie miałam innego wyjścia, musiałam tędy iść. W drodze czułam, jakby ciągle mnie ktoś śledził. Ja szłam coraz szybciej... On też... Tą drogą nikt zwykle nie chodził. Nikogo poza nami nie było... Stwierdziłam, że panikuje, ale wciąż się denerwowałam. Spanikowałam i nie myśląc zbyt wiele, skręciłam w uliczkę bez wyjścia, żeby sprawdzić, czy faktycznie mnie śledzi... Nie myliłam się... On skręcił za mną... Nie mogłam uciec, nie mogłam nic zrobić... Podszedł do mnie, a ja nie mogłam się ruszyć... Wiedziałam czego chce. Złapał mnie za ręce tak mocno, że siniaki trzymały się ponad tydzień. Przewrócił mnie. Tak bardzo wtedy chciałam stracić przytomność, nie czuć tego. Od tego momentu nic nie pamiętam... Tylko jego twarz... Zadowolenie na niej kiedy mnie bił... Po jakimś czasie zemdlałam z braku sił... Obudziłam się rano... W porwanej bluzce, bez spodni... Wokół była tylko krew i śmieci... A ja sama... Ledwo wstałam, ubrałam się i poszłam do domu. Nie wychodziłam z domu przez kilka dni obwiniając siebie za wszystko... Wtedy moi przyjaciele zdenerwowani całą sytuacją, przyszli do mieszkania... Nie otwierając drzwi skłamałam, że jestem chora, ale oni mnie zbyt dobrze znają i nie uwierzyli... Kiedy się już o wszystkim dowiedzieli, pomogli mi się pozbierać... Zaczęłam wizyty u psychologa... On uświadomił mi, że nie powinnam się obwiniać. Nie wniosłam oskarżenia, bo nie byłam w stanie o tym mówić... Do tej pory (a minęło pół roku) nie wie o tym nikt oprócz moich przyjaciół i psychologa...

wtorek, 26 stycznia 2010

Wypadek

Był zwykły dzień. Wróciłam ze szkoły i odrabiałam lekcje. W pewnym momencie usłyszałam trąbienie samochodu, wyjrzałam przez okno i zobaczyłam światła, więc wyszłam sprawdzić kto to, zważywszy na to, że było już ciemno i późno. Gdy byłam całkiem blisko bramki, pierwsze na co zwróciłam uwagę, to światła osadzone między bramką a bramą, a gdy podniosłam wzrok ujrzałam głowę kierowcy niezdarnie opartą o kierownicę... Nie myśląc dłużej pobiegłam do domu krzycząc do rodziców "Dzwońcie po karetkę! Ktoś uderzył w bramę!". Mama chwyciła za telefon i karetka była na miejscu po dziesięciu minutach. Baliśmy się udzielać jakiejkolwiek pomocy, gdyż obrażenia wyglądały bardzo poważnie, ale widać było ruch klatki piersiowej. Pojechaliśmy do szpitala za karetką. Okazało się, że ten człowiek był pod wpływem alkoholu. Nie skończyło się to zabawnie, bo miał uszkodzony kręgosłup i już do końca życia będzie jeździł na wózku inwalidzkim.

Teraz widujemy się często. Ten wypadek całkiem go zmienił, lecz przede wszystkim zrozumiał jak wielkim darem jest życie... Do tej pory dziękuje Bogu za drugą szansę i nowe życie.

poniedziałek, 25 stycznia 2010

HIV

To był najgorszy dzień mojego życia. Chciałabym go wymazać z mojej pamięci, ale to niestety nie jest możliwe. Wszystko zaczęło się niewinnie. Koleżanki zaproponowały wspólne wyjście na dyskotekę. Nie chciałam, ale po dłuższych namowach zgodziłam się. Na początku nie było zbyt ciekawie, lecz zabawa rozkręciła się, kiedy przysiedli się do nas starsi koledzy. Po pewnym czasie odeszłam z jednym z nich na bok. Dobrze się nam rozmawiało. Wypiłam jednego drinka, drugiego i… wielka pustka w głowie… Obudziłam się i nic nie pamiętałam. Czułam się okropnie. Nie wiedziałam, co się działo na tej zabawie. Nie wiedziałam gdzie jestem, ale po pewnym czasie się odnalazłam. Wróciłam do domu, zamknęłam się w pokoju i prawie się nie odzywałam. Byłam prawie pewna tego, co stało się tamtej nocy. Długo mnie to dręczyło. Nie mogłam tak dalej żyć. Po kilku tygodniach poszłam do lekarza i zrobiłam test na obecność wirusa HIV. Czas od zrobienia testu do zobaczenia wyników był dla mnie wiecznością. Nie wiedziałam, co ze sobą zrobić, jak rozmawiać z ludźmi. Wciąż wyobrażałam sobie ich spojrzenia. Wreszcie przyszedł dzień odebrania wyników. Pytanie, które sobie wciąż zadawałam, to: „plus, czy minus?”. Chwila, której nigdy nie zapomnę: wchodzę do szpitala, idę do Punktu Konsultacyjno- Diagnostycznego, odbieram wyniki. Nie było najgorsze to, że test może być pozytywny, ale to, że nie było przy mnie nikogo, kto by mnie wspierał w takiej chwili. Nadszedł ten moment. Wyciągnęłam z koperty kartkę i odczytałam… „…Przeciwciała przeciw HIV1/HIV2 dodatni…”. W chwili przeczytania „dodatni” usiadłam na środku korytarza pełnego ludzi i nie wiedziałam, co mam zrobić. „Mój świat się skończył”- myślałam. Wtedy podszedł do mnie jakiś lekarz, pomógł mi wstać i zaprowadził do siebie. Pytał jak się nazywam, gdzie mieszkam. Starał się wyjaśnić mi, że to nie koniec świata, że będzie dobrze, wszystko się ułoży. Ale ja nie chciałam go słuchać, nie byłam w stanie słuchać takich rzeczy. Wolałabym, żeby w takiej chwili była ze mną jakaś koleżanka, a nie lekarz, który podniósł mnie z ziemi. Pozostało mi tylko powiedzieć o tym wszystkim mamie, co nie było miłą chwilą. Byłam nadal roztrzęsiona, jeszcze może nie do końca w to wierzyłam. Nie wiedziałam jak mam powiedzieć najbliższej memu sercu osobie taką informacje, ani jak mam się zachowywać w tej sytuacji. Weszłam do domu zapłakana, mama stanęła w drzwiach, a ja powiedziałam do niej „Mamo. Jestem chora na HIV”. Ona wiedział jak się zachować. Przyszła i przytuliła mnie do siebie. Tak bardzo tego potrzebowałam. Kiedy się uspokoiłam opowiedziałam jej wszystko. Nie chciałam, aby ktoś o tym wiedział, ale nie było sposobu na ukrycie tej informacji. Wieści szybko się rozniosły. Sądziłam, że jak wszyscy się dowiedzą, odwrócą się ode mnie. Było zupełnie inaczej, było tak, jak chciałam. Nikt nie użalał się nade mną. Przyjaciele zostali przyjaciółmi, którzy bardziej na mnie uważali, znajomi zostali znajomymi. Chciałabym, żeby wszyscy byli świadomi decyzji, które podejmują i skutków, jakie mogą za sobą nieść.